REKLAMA

Data publikacji: 13 lis 2020

Rozmowa z Kamilem Bulwickim właścielem Beef Paff Foodtruck

Rozmowa z Kamilem Bulwickim właścielem Beef Paff Foodtruck
Foodtrucki, to swoiste restauracje na kółkach. Pojawiają się tam gdzie potrzebna jest mała gastronomia, obsługują kameralne imprezy jak również największe wydarzenia kulturalne, muzyczne i sportowe w kraju. Poza mobilnością cechuje je wysoki standard jak i różnorodność serwowanych potraw. Wysoka jakość produktów za stosunkowo niską cenę to model biznesowy tysięcy barwnych foodtrucków w całej Polsce.

O tym barwnym życiu, pełnym smaków, nowych ciekawych kontaktów, poznawaniu nowych miejsc, zainteresowań, upodobań smaków, a także o tych mniej radosnych stronach foodtruckingu porozmawiamy dziś z właścicielem jednego z nich– Beef Paff Kamilem Bulwickim.

PN: Witaj Kamilu, minął już pełen rok odkąd Twój kowbojski foodtruck Beef Paff pojawił się na Pułtuskiej Ziemi.

Kamil: To prawda. Poza małymi epizodami w poprzednim roku, kiedy pojawialiśmy się podczas Festiwalu Biegów lub sporadycznie na niektórych meczach Nadnarwianki, od listopada ubiegłego roku foodtruck już na stałe obsługuje lokalną społeczność, ale także i przejeżdżających podróżnych.

PN: Rok to czas, w którym można już coś powiedzieć na temat budowania rozpoznawalności marki, gdzie chyba nie ukrywasz miałeś pewne wątpliwości czy akurat nasze miasto jest gotowe na trochę różniący się punkt gastronomiczny od istniejących tu do tej pory. Tym bardziej gdy weźmiemy pod uwagę, że firma Beef Paff prowadzi działalność już przeszło 2 lata, a dopiero od roku pojawia się w Pułtusku.

Kamil: Dwa lata i dwa różne modele biznesowe, tym bardziej gdy ten drugi i tak musiał zostać zmodyfikowany by wpasować się w obecną sytuację pandemiczną. Tylu ilu właścicieli foodtrucków tyle pomysłów na prowadzenie swojej „małej restauracji”. Oczywiście znamy miejsce w szeregu – nie mamy stolików, na których leżą śnieżnobiałe obrusy. Nie podajemy jedzonka do stolików, nie serwujemy wina, a spod ściany nie dobiega głos fortepianu, na którym klient „umila” czas innym gościom (haha). Mamy swoje niespełna 8m2, z których pracą i talentem musimy wycisnąć wszystko co się da by spełnić oczekiwania naszych gości. Oczywiście foodtrucki często są nazywane „budkami z żarciem” i jeszcze długo się to nie zmieni, jednak wraz z rozwojem świadomości tych opinii jest coraz mniej, a popularność „żarcia z foodtrucków” wzrasta z każdym dniem… Właściwie wzrastała zanim nie pojawiły się obostrzenia związane z pandemią, zaczęto odwoływać wydarzenia muzyczne, sportowe, podczas kwarantanny ludzie zamknęli się w domach. Wszystko zaczęło kuleć, branża gastronomiczna dostała wielki cios – wszyscy, zarówno właściciele lokali jak i „budek gastronomicznych”. Oferta na dowóz to tylko ratowanie słabych wyników, bo głód to nie tylko chęć zjedzenia, ale też przeżycia całej otoczki – ludzie, uśmiech, atmosfera. Gdy ludzie siedzieli w domu również nauczyli się gotować (śmiech). Ale rok temu, gdy pandemii jeszcze nie było po bardzo udanym roku trochę „na walizkach” postanowiłem mimo różnych przeciwności związanych często z brakiem świadomości co do idei foodtrucków „zaparkować swoje auto” w Pułtusku, mieście słynącym z … zapiekanek.

PN: Od początku było tak jak sobie zaplanowałeś?

Kamil: Niezupełnie. Realizowaliśmy kolejne swoiste kroki milowe jak dzienna liczba sprzedanych burgerów, a co ważniejsze dzienna liczba obsłużonych gości. Dzięki temu wiedzieliśmy, czy podążamy w dobrym kierunku i czy nasz zasięg się zwiększa czy stoi w miejscu. Listopad niesiony ciekawością był w miarę dobry, grudzień nadal na ciekawości i mobilności naszych klientów przemieszczających się podczas przygotowań do Świąt Bożego Narodzenia był lepszy. Potem najsłabsze z reguły miesiące dla gastronomii styczeń i luty, które ‘podciągaliśmy” wyjazdami na obsługę MotoWOŚP w Szczuczynie, czy zawodach typu wyścigów Polskiej Ligi Wraków. Sytuacja nie była super, ale była stabilna.

Video niedostępne.

PN: A potem przyszedł COVID i wtedy…?

Kamil: Zanim się jeszcze pojawił Beef Paff zdążył zapełnić sobie kalendarz imprez na nadchodzący wtedy sezon. Polska Liga Wraków, Driftingowe Mistrzostwa Polski, Drag Race ¼ Mili King of the Poland, Reggae Festiwal Ostróda, Mazury HipHop Festiwal, Polish HHF, liczne Juwenalia, imprezy prywatne, firmowe… trochę tego było, a ja dopinałem kalendarz. W tygodniu – Pułtusk, w weekend – nasi partnerzy w całej Polsce – taki był plan. Dopiero wtedy pojawił się COVID i cały plan należało wtedy zmodyfikować, choć po prawdzie wtedy nikt nie wiedział jeszcze jak się to wszystko potoczy. Po początkowym zawieszeniu działalności, gdzie Kowboj w samotności spoglądał na nasze ulice przez cały miesiąc, wreszcie spiął klamrę, założył kapelusz i przywitał się z Pułtuszczanami 20 kwietnia – wtedy „na dobre” wróciliśmy do pracy.

Video niedostępne.

PN: W miesiącach letnich jednak zdarzały się dni, w które „Kowboj” był jednak nie obecny.

Kamil: To prawda, od maja gdy poluzowano obostrzenia imprezy – głównie motoryzacyjne zaczęły się odbywać tak trochę na wariackich papierach w sensie często tydzień po tygodniu. Oczywiście wiele się zmieniło, środki ostrożności, bezpieczeństwa urosły do znacznych rozmiarów. Liczba uczestników, spragnionych adrenaliny myślę, że pozostała bez zmian, choć pod koniec sierpnia zaczęła znacznie już spadać. Tak więc jeździliśmy gdzie nas zapraszano, a właściwie w tym trudnym czasie obsługiwaliśmy tylko tych, z którymi łączyły nas relacje z roku poprzedniego, im nie mogliśmy zwyczajnie odmówić, nawet gdy liczba kibiców była ograniczona do 150 osób lub nie mieli oni wstępu na imprezę. Wtedy obsługiwaliśmy jedynie załogę organizatorską i zawodników. Sezon zaczął się późno i szybko skończył, a my wróciliśmy do nowej rzeczywistości.

PN: Opowiadałeś o życiu na walizkach. Foodtruck to trudna praca i jednak ciągle chyba gdzieś w biegu?

Kamil: Zgoda, choć ten sezon w porównaniu z poprzednim rokiem był wystarczająco lajtowy. W ubiegłym roku zdarzało się jechać do Giżycka w środę na festiwal hip hopu, o godzinie 2.00 kończyć imprezę i grzać do Katowic by o 10.00 być otwartym Lotnisku Muchowiec podczas zawodów wyścigowych, powrót po 18.00, poniedziałek wolny, a we wtorek impreza firmowa. Te Giżycko to i tak był ciekawy temat bo wyjeżdżałem osobiście tylko na 2 dni, by wrócić do domu i przygotować się na Katowice. Organizatorzy jednak zapewnili sporo pracy gastronomii przez wyprzedanie właściwie wszystkich biletów i aranżacji największych gwiazd sceny HH w Polsce co sprawiło, że w domu pojawiłem się dopiero w poniedziałek po 5 dniach. Oj działo się, cały rok się działo (śmiech)

Video niedostępne.

PN: To też i wiele zwiedziłeś i zobaczyłeś?

Kamil: Tiaaaa (śmiech). Nie do końca. Zobaczyłem – owszem, widziałem wielu zwariowanych ludzi, zakręconych na punkcie tego co robią albo tego czym żyją. Były asy, które na miejscu w minutę przerabiały diaksami swoje zderzaki, byli specjaliści jednym kliknięciem podnoszący osiągi auta lub jedną zmianą nachylenia kąta opon (które niektórzy kierowcy mają wybrane na konkretnych przeciwników) potrafią sprawić, że maszyna lepiej wchodzi w ślizg, speców od spinaczki, biegów wytrzymałościowych, ludzi pozytywnie zakręconych ale i biorących życie jakim jest. To jest wartość dodana tej pracy – rozmowy bezpośrednie z klientami, który zamawiając rozmawia z osobą, która jest za ten posiłek osobiście odpowiedzialna i przygotowuje go na oczach klienta. Z tym jednak zwiedzaniem to jest tak, że widziałem place – różne, czasem w centrum miasta, ale często daleko poza miastami, a czasu zwyczajnie brakuje by oddać się pasji zwiedzania. Tory wyścigowe i lotniska za to znam całkiem nieźle (śmiech). Kiedyś z ekipą po ciężkim dniu zaplanowaliśmy sobie wieczór na Starówce w Lublinie… gdy jednak skończyliśmy pracę i zabraliśmy się za sprzątanie i jednoczesne przygotowywanie auta na kolejny dzień pracy godzina zrobiła się już późna i wylądowaliśmy przed telewizorem na kanapie, a rankiem znów do „garów” (haha)

PN: Wróćmy do Pułtuska. Jesteście jedynym foodtruckiem w mieście, odróżniacie się od innych punktów gastronomicznych chociażby tym, że dziś stoisz w jednym miejscu, jutro w drugim, to duża zaleta?

Kamil: Na pierwszy rzut oka to zaleta, ale gdy jesteś wszędzie to też nigdy nie wiadomo czy jesteś akurat tu gdzie jesteś w tym momencie potrzebny. Trzymamy się naszego placu przy ul. Ignacego Daszyńskiego 26, vis a vis naszej „konkurencji zapiekankowej” z długoletnimi tradycjami. Tu budujemy swoją markę i rozpoznawalność. Jesteśmy na ulicy i żyjemy z ulicy. W Internecie jesteśmy widoczni ale też bez przesady. Od czasu do czasu chcemy o czymś poinformować wtedy wrzucamy posty, robimy reklamę, wstawiamy zdjęcia – czytanie o jedzeniu wzmaga apetyt, ale gdy jest jedzenia za dużo wtedy efekt może być odwrotny (śmiech). Poszerzamy bazę naszych klientów lokalnych oraz przejezdnych, która jest już całkiem spora. Z wieloma jesteśmy już po imieniu, to całkiem śmieszne ale i sympatyczne gdy znasz upodobania kulinarne żony „dużego nieuśmiechającego się mięśniaka” albo wiesz jak lubią zjeść mężowie radosnej, roześmianej grupki przyjaciółek. Więcej – to nawet śmieszne, gdy wiesz kto czego nie lubi (haha). Dla wielu wyglądamy jak „zwykła budka”, ale też doceniają odróżniającą się jakość otrzymywanych potraw. Wszystko staramy się robić profesjonalnie i maksymalnie wykorzystywać doświadczenie, które zdobywaliśmy podczas obsługi większych imprez w kraju, ale też podpatrując inne foodtrucki. Sprzęt na jakim działamy to profesjonalny sprzęt, którego nie powstydziłaby się niejedna lokalna restauracja. Dzięki temu możemy realizować różne zamówienia – również podczas zamówień cateringów na wydarzenia prywatne lub firmowe. To wszystko po to by sprzedawać burgery czy zapiekanki spytasz? Tylko albo aż po to właśnie. Celem jest dostarczenie jakości za stosunkowo niewielką cenę, by klient mógł zjeść na ulicy to co dostałby w restauracji, a często nawet by mógł zjeść lepiej na ulicy niż w restauracji. Foodtrucki często prowadzone są przez kucharzy, którzy zamienili pracę dla kogoś by się realizować na swoim, często nie ma tam przypadkowych osób.

PN: No właśnie, a jak z konkurencją – restauracje pozamykane obecnie, więc to chyba szansa na osiągnięcie większego sukcesu?

Kamil: Obecne rozporządzenia nikomu nie służą. Jeśli zamknie się wszystko to i ludzie nie będą mieli po co chodzić po ulicy – a z niej żyjemy. Jedzenie na dowóz nie smakuje tak jak na miejscu, to nadal ograniczenie sprzedaży i to wcale nie pomaga – nikomu. Natomiast trzeba działać w takich warunkach jakie się ma i próbować się do nich dostosować i choć to wyświechtany slogan to na szczęście sprawdzający się w tej sytuacji.

PN: No ale konkurencja nie siedzi, mamy w mieście wiele punktów gastronomicznych, restauracji itp…

Kamil: Zgadza się, nie jest ubogo, ale gdy zaczynaliśmy było 5 kebabów, a dziś są 3. Nie było burgera, dziś są dwa. Są pizzerie, pojawiło się sushi, a za chwilę będzie również złoty MC. Są też firmy dostarczające swoje produkty na dowóz. Konkurencja jest dobra, jeśli służy podnoszeniu jakości i podnoszeniu standardów. Bardzo trudno przekonać klienta by zaczął korzystać z Twojej oferty regularnie, ciężko też zmienić jego przyzwyczajenia. My konkurujemy na wielu płaszczyznach gdyż nasza oferta jest całkiem spora, nadal jest wzbogacana o nowe pozycje, a do tego jesteśmy przejściowo pomiędzy tzw. budkami z żarciem, a restauracjami – bo wydajemy w okienku jedzenie o wyższym standardzie. To jest przyczyna popularności foodtrucków i to chciałbym przekazać swoim klientom, a przede wszystkim nakłonić chociaż raz do spróbowania w „mojej budce”. Poza tym, foodtruck to również dobra, sprawna obsługa. O ile w restauracji można sobie pozwolić by klient czekał trochę dłużej o tyle gdy posiłki wydawane są do ręki na powietrzu – klient nie może zbyt długo czekać i się niecierpliwić. Nie możemy sobie pozwolić by klient czekał na pełnowartościowego burgera więcej jak 20 min. Dlatego profesjonalny sprzęt i ciągłe ulepszanie warsztatu, logistyka pracy i podnoszenie umiejętności. Czasami odłożenie przyprawnika w złe miejsce spowalnia proces o kilkanaście sekund co przy dużej wydawce znacznie wydłuża proces oczekiwania. To nas w pewien sposób odróżnia od licznej konkurencji – mamy te 8m2 i musimy wykorzystać je w maksymalny sposób by wydać najlepszy produkt, zapewnić sprawną obsługę i stworzyć całym sobą atmosferę by klient do nas wrócił. My jesteśmy tym głosem pianina, stolikiem, wygodną kanapą, białym obrusem… i wszystkimi innymi elementami, które mają zastąpić naszym gościom standardowy punkt gastronomiczny.

PN: Dobrze powiedziane;) Jakie plany na przyszłość?

Kamil: Covidową przyszłość trzeba powiedzieć, która już na samym wstępie będzie mocno ograniczona przez obostrzenia. Wprowadziliśmy dowóz do klienta. Cały rok odpowiadaliśmy naszym gościom, że nie mamy dowozu, przyzwyczailiśmy ich do tego. Dzięki temu teraz często odbieram telefon gdzie wraz z zamówieniem słyszę „za ile mam podjechać?” Zdecydowanie wolę klientowi dać najlepszego burgera, kebab boxa czy zapiekankę do rąk własnych i to mnie cieszy, że mogę się zobaczyć z klientem, jednak co przyniesie przyszłość tego nikt nie wie. Może zmuszeni będziemy prowadzić działalność tylko na dowóz i co wtedy? Wtedy te najlepsze burgery i mega zapiekanki będziemy wozić do domu (śmiech). Należy reagować, ale podchodzę do tego na spokojnie. Marzę o wiośnie bez tego szaleństwa covidowego… trzeba być cierpliwym.

PN: A na wiosnę – jak i o ile to się skończy – ruszacie dalej w Polskę?

Kamil: Za daleko do wiosny, sytuacja jest tak dynamiczna, że nie ma sensu myśleć co będzie na wiosnę. Natomiast co by się nie działo chcielibyśmy nadal obsługiwać Pułtusk, Jego mieszkańców, lokalne społeczności oraz przejezdnych. Dlatego postaramy się być nadal tam gdzie stoimy dziś i mam nadzieję – mimo trudnych czasów przed całą branżą – widzieć będziemy się nie tylko na wiosnę ale i później. Wiele rzeczy nie jest zależnych od nas. Kwarantanna marcowo-kwietniowa zmieniła wiele w postrzeganiu przyszłości. W sklepach pojawiły się hasła „Szanowni Klienci tęsknimy za Wami”. Taki slogan mogłoby się zdawać, ale dla osób, które codziennie mają kontakt z drugą osobą to naprawdę jest smutno gdy nie może z nimi zamienić kilku zdań. W kwietniu niektórzy klienci godzinami rozmawiali pod foodtruckiem o życiu, o pandemii, o wszystkim… to takie trochę terapeutyczne ale i bardzo miłe.

PN: I mi również się miło z Tobą rozmawiało. Życzę powodzenia w realizacji dalszych planów no i wypada odwiedzić pułtuskiego foodtrucka Beef Paff.

Kamil: Oczywiście, zapraszam Redakcję Pułtusk News, wszystkich Czytelników i Sympatyków. Życzę zdrowia i smacznego życia:)

autor: J K

Tagi: #Beef Paff Foodtruck #Kamil Bulwicki #Pułtusk

REKLAMA

miejsce na Twoją
reklamę
miejsce na Twoją
reklamę
miejsce na Twoją
reklamę
miejsce na Twoją
reklamę

Zobacz także

Komentarze

Dodaj komentarz jako pierwszy