REKLAMA

Data publikacji: 30 wrz 2020

16 września 1920 "bitwa pod Dytiatynem"

16 września 1920 "bitwa pod Dytiatynem"

W połowie września, batalion nasz pozostawał w t. zw. odwodzie, czyli tylnej straży. (…) Właśnie szliśmy do Szepietówki od strony Halicza i oto w rejonie wioski Dylatyn, gdy dowódca batalionu zarządził odpoczynek, zauważyliśmy z sąsiedniego wzgórza, odległego od nas o kilka kilometrów wyłaniające się oddziały kawalerii oraz kilka baterii, które jakoś się dziwnie zachowywały. (…) Zarządzono podział poszczególnych kompanii i okopanie się na pozycjach, leżących na wzgórzu. Wysłany konny łącznik i rowerzysta stwierdzili, że słyszeli rozmowy w języku rosyjskim i że to są pewnie batiuchy (tak nazywano wtedy żołnierzy radzieckich). Jakoż istotnie był to dość silny oddział kawalerii bolszewickiej wraz z armatami i karabinami maszynowymi. Oddział ten zaplątał się na naszym zapleczu, plądrując okoliczne wioski. Po pewnym czasie zaczęły walić bolszewickie armaty, na razie niezbyt celnie. Ogień przenosił pagórek i raził nasze odwody we wsi. Istotnie w taborach stacjonujących we wsi słychać było ryk zabitych koni i wielki krzyk taborystów. Pod ogniem artyleryjskim i krzyżowym karabinów maszynowych zaczęliśmy się wycofywać w kierunku lasu i nagle zostaliśmy zaatakowani szarżą kawaleryjską kozaków Budionnego.

Jedenasta kompania naszego batalionu została wycięta w pień, a dziewiąta została rozbita, otoczona i wzięta do niewoli, co w ówczesnych warunkach prawie równało się śmierci. Jedynie naszej dziesiątej kompanii udało się, zresztą z dość dużymi stratami, oraz z częścią taborów, przedostać się do pobliskiego lasu. Straty były bardzo duże, bo z całego batalionu, który liczył 250 ludzi, pozostało przy życiu 85 ludzi, którzy uniknęli śmierci lub niewoli. Ocalenie naszej kompanii zawdzięczaliśmy doświadczonemu dowódcy, który wybrał dla swojej kompanii dogodny teren obronny, który nie bardzo nadawał się do ataku kawalerii, dlatego atakowani byliśmy jedynie z t. zw. flanki, to jest z prawej strony, a z lewej i na wprost rażeni byliśmy jedynie pociskami najpierw artyleryjskimi, a następnie karabinów maszynowych. Nasz dowódca, w tej beznadziejnej naszej sytuacji, wydał rozkaz wycofywania się w tyralierze, a gdy i to już stało się niemożliwym, zarządził ucieczkę małymi grupkami przez podmokły teren, częściowo zarośnięty szuwarami, do pobliskiego lasu oraz wyznaczył zbiórkę w Haliczu, gdzie kompania miała się zebrać dnia następnego. Ucieczka małymi grupkami przez bagno udała się w zupełności i w ten sposób trzon naszej kompanii ocalał.

Z. Przybylski,Wspomnienia, maszynopis ze zbiorów Jadwigi Przybylskiej-Wolf, s. 8-9.

W połowie września, batalion nasz pozostawał w t. zw. odwodzie, czyli tylnej straży. (…) Właśnie szliśmy do Szepietówki od strony Halicza i oto w rejonie wioski Dylatyn, gdy dowódca batalionu zarządził odpoczynek, zauważyliśmy z sąsiedniego wzgórza, odległego od nas o kilka kilometrów wyłaniające się oddziały kawalerii oraz kilka baterii, które jakoś się dziwnie zachowywały. (…) Zarządzono podział poszczególnych kompanii i okopanie się na pozycjach, leżących na wzgórzu. Wysłany konny łącznik i rowerzysta stwierdzili, że słyszeli rozmowy w języku rosyjskim i że to są pewnie batiuchy (tak nazywano wtedy żołnierzy radzieckich). Jakoż istotnie był to dość silny oddział kawalerii bolszewickiej wraz z armatami i karabinami maszynowymi. Oddział ten zaplątał się na naszym zapleczu, plądrując okoliczne wioski. Po pewnym czasie zaczęły walić bolszewickie armaty, na razie niezbyt celnie. Ogień przenosił pagórek i raził nasze odwody we wsi. Istotnie w taborach stacjonujących we wsi słychać było ryk zabitych koni i wielki krzyk taborystów. Pod ogniem artyleryjskim i krzyżowym karabinów maszynowych zaczęliśmy się wycofywać w kierunku lasu i nagle zostaliśmy zaatakowani szarżą kawaleryjską kozaków Budionnego.

Jedenasta kompania naszego batalionu została wycięta w pień, a dziewiąta została rozbita, otoczona i wzięta do niewoli, co w ówczesnych warunkach prawie równało się śmierci. Jedynie naszej dziesiątej kompanii udało się, zresztą z dość dużymi stratami, oraz z częścią taborów, przedostać się do pobliskiego lasu. Straty były bardzo duże, bo z całego batalionu, który liczył 250 ludzi, pozostało przy życiu 85 ludzi, którzy uniknęli śmierci lub niewoli. Ocalenie naszej kompanii zawdzięczaliśmy doświadczonemu dowódcy, który wybrał dla swojej kompanii dogodny teren obronny, który nie bardzo nadawał się do ataku kawalerii, dlatego atakowani byliśmy jedynie z t. zw. flanki, to jest z prawej strony, a z lewej i na wprost rażeni byliśmy jedynie pociskami najpierw artyleryjskimi, a następnie karabinów maszynowych. Nasz dowódca, w tej beznadziejnej naszej sytuacji, wydał rozkaz wycofywania się w tyralierze, a gdy i to już stało się niemożliwym, zarządził ucieczkę małymi grupkami przez podmokły teren, częściowo zarośnięty szuwarami, do pobliskiego lasu oraz wyznaczył zbiórkę w Haliczu, gdzie kompania miała się zebrać dnia następnego. Ucieczka małymi grupkami przez bagno udała się w zupełności i w ten sposób trzon naszej kompanii ocalał.

Z. Przybylski,Wspomnienia, maszynopis ze zbiorów Jadwigi Przybylskiej-Wolf, s. 8-9.

W bitwie polegli m.in.: Leon Białoskórski, Antoni Góralski, Leon Konarski, Stanisław Leończuk, Stanisław Ostrowski, Władysław Ponikiewski, Czesław Zalewski.

REKLAMA

Zobacz także

Komentarze

Dodaj komentarz jako pierwszy