REKLAMA

Data publikacji: 21 sie 2020

Przejechali Polskę na rowerach! Wywiad z uczestnikami wyprawy Wild West Trip.

Przejechali Polskę na rowerach! Wywiad z uczestnikami wyprawy Wild West Trip.

13 lipca grupa kolarzy z klubu sportowego Lider Winnica wyruszyła na wyprawę rowerową po Polsce. Trasa liczyła aż 1300 kilometrów, a na pokonanie tego dystansu uczestnicy mieli zaledwie 7 dni. Kiedy i dlaczego zrodziła się taka inicjatywa? Jak przebiegały przygotowania i z jakimi trudnościami musieli zmierzyć się na trasie kolarze? Między innymi o tym rozmawialiśmy z Jackiem Bryśkiewiczem i Arturem Kopką, uczestnikami rajdu.

Jak zrodził się pomysł na wyprawę rowerem po Polsce?

Jacek Bryśkiewicz.: Ta inicjatywa wyszła od naszego kolegi Marcina Banaszkiewicza. Jeszcze zanim zaczęliśmy jeździć na rowerach dużo biegaliśmy i już wtedy często braliśmy udział w maratonach i biegach organizowanych w Polsce i zagranicą. Zazwyczaj inicjatorem takich wypraw był właśnie Marcin.

Czy to pierwsza tak duża wyprawa na rowerach?

J.B.: Jeździmy na rowerach od 3 lat. W tamtym roku wraz z Marcinem Banaszkiewiczem zorganizowaliśmy wyprawę z Zakopanego na Hel i ona również trwała kilka dni. Często wyruszamy też w krótsze trasy np. dwudniowe. Tegoroczna wyprawa była jednak najdłuższa, to nasz rekord. Pierwotnie zresztą ta trasa miała wyglądać inaczej. Chcieliśmy pokonać drogę wiodącą przez Pragę, Wiedeń, Budapeszt i Bratysławę, ale wirus pokrzyżował nam plany.

Jak wyglądają treningi, przygotowania do takiej wyprawy?

Artur Kopka: Odpowiednie przygotowanie jest bardzo ważne. Tak naprawdę zaczynaliśmy nasze treningi już w zimę na specjalnych trenażerach. Trenujemy w ciągu tygodnia, najczęściej przed pracą, ale każdy z nas stara się indywidualnie wygospodarować wolną chwilę na ćwiczenia.

J. B.: To nie są jakieś specjalistyczne treningi. W cieplejsze miesiące wystarczy wyjechać 4 razy w tygodniu na kilkadziesiąt kilometrów i raz w tygodniu na wyprawę liczącą ponad 100 kilometrów. Przez kilka miesięcy takiej jazdy organizm przyzwyczai się do wysiłku.

Ilu było uczestników wyprawy?

A.K.: Wyruszyliśmy we czwórkę. Oprócz Jacka i mnie jechał jeszcze Waldemar Łączyński i Marcin Banaszkiewicz. Ja po pierwszych dwóch dniach musiałem jednak wrócić do domu, ponieważ moja żona jest w ciąży. Resztę trasy koledzy przejechali już we trójkę.

Jak przebiegała trasa?

A. K.: Pierwszy etap był tak zaplanowany, żeby w dwa dni dotrzeć do Kaczorowa w pobliżu Jeleniej Góry i Karpacza.

J.B.: Tak, to było bardzo trudne założenie. Pierwszego dnia wyruszyliśmy o 4 rano i przejechaliśmy 274 km, kolejnego 218. Drugi dzień był trudny, musieliśmy jechać trasami szybkiego ruchu, a to niebezpieczne ze względu na tiry i ciężarówki. Przejeżdżały zaledwie pół metra od nas. Staraliśmy się omijać takie drogi, ale objazdy także nie były łatwe. Leśne drogi znacznie spowalniały tempo. Trzeciego dnia było mnóstwo jazdy górskiej. Ponadto czuliśmy w nogach te 500 kilometrów z poprzednich dni. Wtedy było ciężko. Czwartego dnia dotarliśmy do przejścia granicznego w Gubinie i  jechaliśmy już po niemieckiej stronie granicy.

Dało się odczuć jakąś różnicę?

J. B.: Tak, inna kultura jazdy kierowców. Lepsze trasy i ścieżki rowerowe. Mamy nadzieję, że niebawem u nas będzie podobnie.

Jak wyglądały kolejne dni?

J. B.: Piątego dnia dotarliśmy do Rewalu, a potem trasa wiodła przez Kołobrzeg, Mielno i Słupsk aż do Gdyni. Jechaliśmy więc najpierw po ukosie przez całą Polskę, potem wzdłuż zachodniej granicy do Frankfurtu, następnie koło Szczecina, a na ostatnim etapie nasza trasa przebiegała już przez Wybrzeże.

Były jakieś trudności? Nieprzewidziane zdarzenia?

J.B.: Drugiego dnia okazało się, że nasz kolega przez kilka godzin jechał z zepsutym suportem, dalsza wyprawa stanęła więc pod znakiem zapytania. Artur użyczył Waldkowi swój rower i dzięki temu mógł dokończyć trasę. W Niemczech też mieliśmy mały wypadek. Padało i poślizgnąłem się w trakcie przejazdu przez tory. Upadłem ja i mój kolega za mną. Tylko trzeciemu się udało. Na szczęście nikomu nie stało się nic poważnego.

Jak wyglądały kwestie organizacyjne? Noclegi, bagaże, jedzenie?

J.B.: Założyliśmy sobie, że będziemy jechać szybko, więc zabraliśmy bardzo mało bagaży. Pod siodełkiem mieliśmy 10-litrowe pakunki z ubraniami. Tylko jeden nocleg zaplanowaliśmy wcześniej u rodziny Artura w karczmie „Podgórzanka”. Reszty szukaliśmy z dnia na dzień. Po prostu sprawdzaliśmy noclegi w pobliżu miejscowości, do której zamierzaliśmy dotrzeć na koniec dnia i tam się zatrzymywaliśmy. Nigdy nie było żadnych problemów, żeby się gdzieś dostać. Jeżeli chodzi o jedzenie, to codziennie organizowaliśmy sobie w porze obiadowej gorący posiłek, a reszta to oczywiście suche przekąski.

Który moment tej wyprawy był najpiękniejszy, najbardziej zapadł w pamięć?

J.B.: Meta. W Gdyni czuliśmy satysfakcję, że się udało, że daliśmy radę dotrzeć do celu. Tym bardziej, że to był nasz rekord. Przejechaliśmy 400 kilometrów więcej niż w zeszłym roku.

Są już jakieś plany na przyszłość?

J.B.: Tak. Być może w przyszłym roku uda nam się zorganizować rajd przez 4 stolice albo wyruszymy do Włoch nad Adriatyk. Mamy też pomysły na różne wyprawy bez rowerów. Myślimy np. o pokonaniu trasy wiodącej przez całe Tatry.

A. K.: Natomiast jeżeli chodzi o plany związane z naszym klubem sportowym, to 27 września w Rębkowie koło Winnicy organizujemy bieg na 5 kilometrów „Pogoń za lisem”. Bardzo serdecznie wszystkich zapraszamy.

Bardzo dziękuję za rozmowę.

Aleksandra Dąbrowska

REKLAMA

Zobacz także

Komentarze

Dodaj komentarz jako pierwszy