REKLAMA

Data publikacji: 14 sie 2020

14 sierpnia 1920 "drugi dzień bitwy"

14 sierpnia 1920 "drugi dzień bitwy"

14 SIEPRNIA 1920 ROKU SOBOTA 

Drugi dzień Bitwy Warszawskiej.

Pierwszy dzień bitwy o Borkowo.

Drugi dzień bitwy pod Radzyminem i zwycięstwo Polaków pod Ossowem.

Udział w walkach młodych ochotników obrazują dwie relacje uczniów pułtuskiego gimnazjum: Bolesława Sylwestra Kołakowskiego i Zdzisława Przybylskiego.

14 sierpnia rano, zgodnie z rozkazem, opuściliśmy Cytadelę i pomaszerowaliśmy krokiem dowolnym do Rembertowa. (…) – O! Patrzcie! Przyszli ochotnicy! Hurra! Teraz to na pewno zwyciężymy! – Tak witali nas żołnierze 13 pułku piechoty. Kpili z nas, widząc nasze ubrania i karabiny, nasz wzrost, nasze brody bez zarostu. Nie czułem się tym stropiony. (…) Zaledwie zdążyliśmy wymyć menażki, gdy wezwano nas na zbiórkę i zaczęło się uzupełnianie zdekompletowanych kompanii 13 pułku piechoty Leg. Z szybkości przeprowadzenia tej akcji można było wnioskować, że nocować to my dzisiaj tu nie będziemy. Efekty wcielania nas do poszczególnych oddziałów różniły się od naszych pobożnych życzeń, ponieważ bez pardonu rozdzielano przyjaciół. Lucek Patrycy, mój najbliższy kolega, został przydzielony do innego niż ja batalionu. Ja znalazłem się w kompanii razem ze Staszkiem Leończukiem, którego z kolei rozdzielono z Jankiem Długołęckim, jego serdecznym kolegą z tej samej ławki. Długołęckiemu bardzo zależało na tym, aby być razem ze Staszkiem. Prosił mnie, abym zgodził się na zamianę miejscami, tzn. na przejście z 4 kompanii, do której mnie wcielono, do kompanii gdzie on miał przydział. Ponieważ oficjalny spis nie był jeszcze zrobiony, zamiana taka była możliwa. Niezbyt chętnie, ale ulegając prośbom kolegi, zgodziłem się. W ten sposób znalazłem się w 5 kompanii 13 pułku piechoty. (…) Przed wieczorem tegoż dnia – 14 sierpnia – kompanie w pełnym składzie opuściły Rembertów. 13 pułk wyruszył na front. Docelowy punkt marszu nie został ujawniony.

Maszerowaliśmy krokiem dowolnym, bezdrożami, zalesionym terenem. Głośne rozmowy były zakazane. Ściemniło się i ogarnęła nas noc. (…) Po drodze mijaliśmy małe oddziały żołnierzy wracające z pierwszej linii frontu na odpoczynek. Wkrótce zaczęliśmy natrafiać na pojedyncze trupy żołnierzy bolszewickich – przechodziliśmy przez miejsce porannej bitwy, teren zdobyty przez wroga, a potem odbity w kontrataku. Kompania nasza zatrzymała się na krótki odpoczynek. Obok nas stała grupa żołnierzy z nierozpoznanego oddziału. Rozmawiali. Jeden z nich opowiadał, że rano w tym miejscu poległ kapelan wojskowy, który na czele młodych ochotników z Warszawy, prawie chłopców, szedł do ataku. Zapytałem o nazwę tej miejscowości. Powiedział mi, że jest to wieś Ossów pod Radzyminem. Później dowiedziałem się, że ten kapelan to ks. Ignacy Skorupka.

B. S. Kołakowski, Wspomnienia ochotnika 13 pp Legionów z wojny polsko-bolszewickiej 1920 r., w: „Pułtuska Gazeta Powiatowa”, nr 30, wtorek 26 lipca 2011, s. 19.

14 sierpnia rano, zgodnie z rozkazem, opuściliśmy Cytadelę i pomaszerowaliśmy krokiem dowolnym do Rembertowa. (…) – O! Patrzcie! Przyszli ochotnicy! Hurra! Teraz to na pewno zwyciężymy! – Tak witali nas żołnierze 13 pułku piechoty. Kpili z nas, widząc nasze ubrania i karabiny, nasz wzrost, nasze brody bez zarostu. Nie czułem się tym stropiony. (…) Zaledwie zdążyliśmy wymyć menażki, gdy wezwano nas na zbiórkę i zaczęło się uzupełnianie zdekompletowanych kompanii 13 pułku piechoty Leg. Z szybkości przeprowadzenia tej akcji można było wnioskować, że nocować to my dzisiaj tu nie będziemy. Efekty wcielania nas do poszczególnych oddziałów różniły się od naszych pobożnych życzeń, ponieważ bez pardonu rozdzielano przyjaciół. Lucek Patrycy, mój najbliższy kolega, został przydzielony do innego niż ja batalionu. Ja znalazłem się w kompanii razem ze Staszkiem Leończukiem, którego z kolei rozdzielono z Jankiem Długołęckim, jego serdecznym kolegą z tej samej ławki. Długołęckiemu bardzo zależało na tym, aby być razem ze Staszkiem. Prosił mnie, abym zgodził się na zamianę miejscami, tzn. na przejście z 4 kompanii, do której mnie wcielono, do kompanii gdzie on miał przydział. Ponieważ oficjalny spis nie był jeszcze zrobiony, zamiana taka była możliwa. Niezbyt chętnie, ale ulegając prośbom kolegi, zgodziłem się. W ten sposób znalazłem się w 5 kompanii 13 pułku piechoty. (…) Przed wieczorem tegoż dnia – 14 sierpnia – kompanie w pełnym składzie opuściły Rembertów. 13 pułk wyruszył na front. Docelowy punkt marszu nie został ujawniony.

Maszerowaliśmy krokiem dowolnym, bezdrożami, zalesionym terenem. Głośne rozmowy były zakazane. Ściemniło się i ogarnęła nas noc. (…) Po drodze mijaliśmy małe oddziały żołnierzy wracające z pierwszej linii frontu na odpoczynek. Wkrótce zaczęliśmy natrafiać na pojedyncze trupy żołnierzy bolszewickich – przechodziliśmy przez miejsce porannej bitwy, teren zdobyty przez wroga, a potem odbity w kontrataku. Kompania nasza zatrzymała się na krótki odpoczynek. Obok nas stała grupa żołnierzy z nierozpoznanego oddziału. Rozmawiali. Jeden z nich opowiadał, że rano w tym miejscu poległ kapelan wojskowy, który na czele młodych ochotników z Warszawy, prawie chłopców, szedł do ataku. Zapytałem o nazwę tej miejscowości. Powiedział mi, że jest to wieś Ossów pod Radzyminem. Później dowiedziałem się, że ten kapelan to ks. Ignacy Skorupka.

B. S. Kołakowski, Wspomnienia ochotnika 13 pp Legionów z wojny polsko-bolszewickiej 1920 r., w: „Pułtuska Gazeta Powiatowa”, nr 30, wtorek 26 lipca 2011, s. 19.

W tej pierwszej bitwie – 14 sierpnia, straciłem mojego b. serdecznego kolegę Mariana Rzewnickiego i około 10 uczniów naszej szkoły.

Odczułem b. śmierć tych kolegów, a szczególnie Mariana. Leżał obok mnie w sąsiednim leju w szpalerze. Właśnie, zmęczony bardzo długim marszem i kilkakrotnym biegiem w tyralierze, ułożyłem się wygodnie w wykopanym uprzednio dołku i rozpocząłem uszczuplać żywnościowe zapasy (…) Po spożyciu posiłku zauważyłem, że lecą na mnie porozrywane liście z otaczających nas brzózek. Ponieważ słychać było piekielną kawalkadę armat i karabinów maszynowych, nie orientowałem się wcale, że ktoś może do nas strzelać. (…) Po najedzeniu się chciałem zapalić papierosa, ale nie miałem zapałek, Maniek rzucił do mnie zapałki (…) zdumiony, że po kilkakrotnym moim zawołaniu jest cisza, podskoczyłem do niego i ze zgrozą stwierdziłem śmierć kolegi. Trafiony został w skroń. Krzyknąłem głośno – Maniek Rzewnicki nie żyje! (…)

Marian Rzewnicki był 18-letnim chłopcem o kryształowym charakterze. Był bardzo zdolnym i pracowitym uczniem. Pochodził z biednej chłopskiej rodziny, był półsierotą. Nie otrzymywał żadnej pomocy z domu, przeciwnie pomagał swojej chorej matce, zarabiając korepetycjami na utrzymanie swoje, gdyż otrzymywane stypendium okazywało się być niewystarczającym. Po jego śmierci matka znalazła się w skrajnej nędzy. Była to niepowetowana strata i dla wszystkich, bo Marian posiadał i talent poetycki oraz był obdarzony słuchem i zdolnościami muzycznymi. Na wieczorkach sztubackich był muzykiem-akordeonistą. Przy tych zaletach posiadał również pełnię młodzieńczej żywotności, był wspaniałym kompanem i kolegą. Często występowaliśmy w różnych rolach w amatorskich przedstawieniach teatralnych.

Z. Przybylski,Wspomnienia, maszynopis ze zbiorów Jadwigi Przybylskiej-Wolf, s. 6-7.

W tej pierwszej bitwie – 14 sierpnia, straciłem mojego b. serdecznego kolegę Mariana Rzewnickiego i około 10 uczniów naszej szkoły.

Odczułem b. śmierć tych kolegów, a szczególnie Mariana. Leżał obok mnie w sąsiednim leju w szpalerze. Właśnie, zmęczony bardzo długim marszem i kilkakrotnym biegiem w tyralierze, ułożyłem się wygodnie w wykopanym uprzednio dołku i rozpocząłem uszczuplać żywnościowe zapasy (…) Po spożyciu posiłku zauważyłem, że lecą na mnie porozrywane liście z otaczających nas brzózek. Ponieważ słychać było piekielną kawalkadę armat i karabinów maszynowych, nie orientowałem się wcale, że ktoś może do nas strzelać. (…) Po najedzeniu się chciałem zapalić papierosa, ale nie miałem zapałek, Maniek rzucił do mnie zapałki (…) zdumiony, że po kilkakrotnym moim zawołaniu jest cisza, podskoczyłem do niego i ze zgrozą stwierdziłem śmierć kolegi. Trafiony został w skroń. Krzyknąłem głośno – Maniek Rzewnicki nie żyje! (…)

Marian Rzewnicki był 18-letnim chłopcem o kryształowym charakterze. Był bardzo zdolnym i pracowitym uczniem. Pochodził z biednej chłopskiej rodziny, był półsierotą. Nie otrzymywał żadnej pomocy z domu, przeciwnie pomagał swojej chorej matce, zarabiając korepetycjami na utrzymanie swoje, gdyż otrzymywane stypendium okazywało się być niewystarczającym. Po jego śmierci matka znalazła się w skrajnej nędzy. Była to niepowetowana strata i dla wszystkich, bo Marian posiadał i talent poetycki oraz był obdarzony słuchem i zdolnościami muzycznymi. Na wieczorkach sztubackich był muzykiem-akordeonistą. Przy tych zaletach posiadał również pełnię młodzieńczej żywotności, był wspaniałym kompanem i kolegą. Często występowaliśmy w różnych rolach w amatorskich przedstawieniach teatralnych.

Z. Przybylski,Wspomnienia, maszynopis ze zbiorów Jadwigi Przybylskiej-Wolf, s. 6-7.

Opracowała: Monika Żebrowska

Tagi: #1920 #Bitwa Warszawska

REKLAMA

Zobacz także

Komentarze

Dodaj komentarz jako pierwszy