/6 lipca 1920 – “Wspomienia Bolesława Kołakowskiego”

6 lipca 1920 – “Wspomienia Bolesława Kołakowskiego”

6 lipca 1920 r. WTOREK

Uczniowie Państwowego Gimnazjum Męskiego im. Piotra Skargi w Pułtusku porozumieli się w sprawie grupowego zaciągu do Armii Ochotniczej. Komisja werbunkowa, działająca w koszarach byłego 7. Rewelskiego Pułku Piechoty (przy obecnej Al. Wojska Polskiego), przyjęła młodzież po przedstawieniu zgody na wstąpienie do wojska od rodziców. Tego dnia oddział liczący około 200 ochotników, w tym około 150 gimnazjalistów oraz 42 harcerzy, wymaszerował z Pułtuska w kierunku Nasielska. Stamtąd koleją dotarł do Warszawy. 

Ze wspomnień Bolesława Sylwestra Kołakowskiego:

W pierwszych dniach lipca pocztą pantoflową dotarła na nasze podwórze wiadomość, że w gimnazjum męskim odbyło się zebranie, na którym uczniowie starszych klas postanowili iść na wojnę jako ochotnicy i jednocześnie zaapelowali, aby uczniowie klas młodszych zdolni do noszenia broni poszli w ich ślady. Chętni powinni się zgłaszać do komisji werbunkowej, która działa w dawnych koszarach rosyjskich ( byłego 7. Rewelskiego Pułku Piechoty). Uchwała starszych kolegów, powzięta z głęboko patriotycznych pobudek, była dla nas – młodszych – wiążąca. Zresztą już wcześniej zazdrościliśmy kolegom wyższych klas, wychowankom profesora Romana Wyrwińskiego, którzy przerwawszy naukę, od wielu już miesięcy walczyli na froncie. Należy podkreślić, ze ówczesna młodzież szkół pułtuskich wyróżniała się patriotyzmem i ofiarnością.
Nic nie mówiąc w domu, skontaktowałem się niezwłocznie z Luckiem Patrycym, wówczas najbliższym memu sercu kolegą. Jednomyślnie postanowiliśmy zgłosić się do komisji werbunkowej. Komisja zażądała od nas przedstawienia na piśmie zgody naszych rodziców. Zgodę taką jeszcze tego samego dnia otrzymaliśmy. W koszarach było tłoczno. Zgłaszało się dużo chętnych do wojaczki. Zgłaszali się nie tylko rdzenni Polacy, ale również koledzy wyznania mojżeszowego. Wola obrony Polski była powszechna. Mimo natłoku ochotników komisja działała szybko i sprawnie. Ustalony został dzień zbiórki i odjazdu do Modlina. O ile sobie przypominam, był to 7 lub 8 lipca.
Po nieprzespanej nocy, po pożegnaniu z rodzicami i siostrami: 15-letnią Lodą i 6-letnią Józefinką – z plecakiem na ramieniu i w butach z cholewami, darem nieznanego ofiarodawcy, udałem się na punkt zborny, którym był dziedziniec naszej szkoły. Było tu około 200 ochotników, w tym 150 uczniów gimnazjalnych. Spotkałem w tej grupie swojego kuzyna – Janka Ogonowskiego z Szelkowa-Ogonów, z którym podczas ubiegłorocznego pobytu w Ogonach łowiliśmy wspólnie raki w pobliskiej strudze. Janek nie był uczniem naszego gimnazjum. Moja klasa – świeżo promowana VI – stawiła się prawie w komplecie. Tylko jeden kolega – Ziutek (Józef) Andrzejewski – okazał się za młody. Z Zygmuntem Minurskim przyszedł jego starszy brat Henryk, który uczniem nie był.
Po przemówieniach pożegnalnych i życzeniach zwycięstwa i szczęśliwego powrotu do domu – „z tarczą” – wyruszyliśmy na wojnę. Maszerowaliśmy ulicami: Benedyktyńską, 3 Maja i Warszawską do warszawskich rogatek. Naszemu oddziałowi towarzyszyła profesorka języka francuskiego Natalia Kwiekowa, żona b. dyrektora gimnazjum Lucjana Kwieka. Obok szły rodziny ochotników i liczni mieszkańcy miasta. Brak było orkiestry strażackiej, która została zdekompletowana poborem do wojska.

Materiały opracowane przez Monikę Żebrowską i Michała Filipa Świdwę